#Koh Samui - Miesiąc w Tajlandii

Koh Samui - trzecia największa wyspa Tajlandii. Wnętrze jest górzyste, a na obrzeżach niziny i piaszczyste plaże. Jest częścią Angthong National Marine Park, a dla nas była ostatnim przystankiem podczas miesięcznej podróży po Tajlandii.


Chaweng - najpopularniejsze miasto na wyspie, z najdłuższą plażą i jeziorem, położone na wschodnim wybrzeżu. To tam wylądowałyśmy. Jest mimo wszystko spokojniejsze niż Patong na Phuket, dzięki czemu ma się większe odczucie sielskości połączonej z imprezą, niż rozrywki z poszukiwaniem spokoju.

Wat Phra Yai

PLAN
Dzień 25
Podróż na Koh Samui
Rano zjadłyśmy śniadanie w naszym resorcie, po czym przyjechał po nas pickup, który zwiózł nas do miasta. Tam wsiadłyśmy w minivana, który dowiózł nas do Surat Thani, a tam udałyśmy się na autokar, który jechał na Donsak Pier - prom, którym dopłynęłyśmy na Koh Samui. (Taka prosta podróż, ot co 🙆).
Gdy dotarłyśmy na wyspę, wzięłyśmy pierwszą lepszą taksówkę, z którą wytargowałam taką cenę, jaką byłam za nią w stanie dać i po okrążeniu połowy wyspy (ruch na Koh Samui odbywa się wzdłuż jej krawędzi) w końcu dotarłyśmy do hotelu.
Ku tradycji - rozpakowałyśmy się i w drogę.
Tym razem podczas spaceru zaliczałyśmy warzywniaki i targi - robiłyśmy zapas jedzenia i pamiątek, żeby wszystko już mieć z głowy. Przy okazji znalazłyśmy wypożyczalnię skuterów, która miała nam posłużyć za 2 dni i wykupiłyśmy wycieczkę.


Dzień 26
Bophut Fisherman's Village
Bophut Beach
Chaweng
Chaweng Lake

Śniadanko do łóżka to idealne rozpoczęcie dnia, ale za to pogoda od rana średnio nam sprzyjała. Jednak mimo wszystko poszłyśmy spacerkiem do innego miasta, zobaczyć wioskę rybacką i plaże. Po drodze kupiłyśmy kokosa - nowy rekwizyt do zdjęć.
Na plaży poleżałyśmy w deszczu, więc gdy już przemokłyśmy i przemarzłyśmy, nieomal biegiem wracałyśmy do swojego miasta Chaweng.
Gdy już się zagrzałyśmy, wybrałyśmy się na spacer po naszym mieście.

Bophut Beach






Bophut Fisherman's Village


Chaweng Lake


Dzień 27
Angthong National Marine Park:
Koh Wao
Koh Sam Sao
Koh Mae Koh
Koh Wua Ta Lab

Pobudka rano i ruszamy na wycieczkę. Pod hotel przyjechał minivan, który zawiózł nas do miejsca zbiórki, gdzie dostaliśmy jedzenie, picie i czekaliśmy na resztę. Pogoda znów nie sprzyjała - kropiło, a kuse wdzianka i stroje kąpielowe nie dawały zbyt dużo ciepła podczas płynięcia speedboatem.
Ale wcale nie przeszkadzało nam to do pójścia na przód, gdzie wiało jeszcze bardziej, bo chcąc nie chcąc, naprawdę było co podziwiać.
Angthong National Marine Park to archipelag składający się z 42 wysp i nawet mimo braku słońca - przyciągał uwagę.
Na pierwszy ogień poszło snorkellowanie 🏊.
Przewodnik zabrał nas do jaskini, gdzie można znaleźć kryształy (serio jakieś przyniósł 😂), a w jednym miejscu jest okrągły otwór, który wpuszcza światło akurat na okrągły kamień, niczym z filmu o syrenkach.
Naszym kolejnym przystankiem była wyspa Mae Ko z laguną. Punkt widokowy był świetny, a laguna zlokalizowana była w pięknym otoczeniu zielonych wzniesień. Marzenie o pływaniu w niej spłonęło jednak na panewce, gdy okazało się, że jest zakaz, bo zaobserwowano w niej obecność rekinów. ❗(I wtedy wchodzę ja, cała na biało, a raczej biało-blada, bo w Krabi władowałam się do laguny razdwatrzy, nie bacząc na obecność jakichkolwiek rezydentów - jak dobrze, że o tych rekinach dowiedziałam się dopiero wtedy 😰).
Tak czy inaczej, laguna była piękna, widoki z niej jeszcze lepsze, ale czas było ruszać na dalszą część wyspy, gdzie wypożyczyliśmy kajaki i popłynęliśmy na zwiedzanie między skałami.
Kolejną i ostatnią już wyspą była Wua Ta-Lab - wyspa matka, największą w archipelagu.
Tam zjedliśmy obiad, po czym nadszedł czas wolny. Wraz z naszym nowo poznanym kolegą Ruslanem poszłyśmy się wspinać na punkt widokowy, z którego widać było cały archipelag. Składał się on z 6 poziomów, gdzie na każdym było widać co innego.
Później poszłyśmy pochodzić po plaży i popływać.
Wycieczka jednak nie tylko uświadomiła nam obecność rekinów w lagunach, ale także rozwikłała sprawę piekącej skory podczas pływania.
Wysiadając ze speedboatu, przewodnik zaczął zwracać nam uwagę na zagęszczenie meduz w okolicy zejścia, żebyśmy uważali, żeby się nie poparzyć. No i wtedy dostrzegłam to, czego nie zauważyłam ani razu wcześniej - przyczyny naszej piekącej skóry - małe, ledwo widoczne meduzy, których ponoć w tym okresie jest pełno wszędzie. I w tym momencie świeć losie nad mą duszą - gdybyśmy się wcześniej o tym dowiedziały, wypatrywałybyśmy ich przy każdym wejściu do wody, a tak, w przedostatni dzień, to tylko się zaczęłyśmy śmiać 🤷🏼‍♀️




Koh Wao                                                                                                                                   

Koh Mae Koh

Koh Mae Koh

Koh Mae Koh

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap


Dzień 28
Wat Phra Yai i Big Budda
Wat Plai Laem
Wat Khunaram
Namuang Waterfall 2
Namuang Waterfall
Lamai Beach
Central Festival Samui

Tym razem pogoda nas rozpieszczała od samego rana. Było słonecznie i upalnie, a nas czekał dzień jeżdżenia skuterem.
Standardowo wynajęłyśmy jeden w pobliskiej wypożyczalni za jakieś 12 zł i ruszyłyśmy na podbój wyspy. 
Na pierwszy ogień poszła świątynia Wat Phra Yai z ogromnym 12-metrowym Buddą. Kompleks świątynny zbudowany jest na małej wyspie o nazwie Koh Farn i podłączony jest groblą do Koh Samui. 
Na naszej świątynnej wyprawie nie mogło też zabraknąć Wat Plai Laem, czyli kolejnego kompleksu świątynnego zlokalizowanego na wodzie. Składa się z posągu Guanyin - chińskiej bogini miłosierdzia i współczucia z 18 ramionami, posągu chińskiego, grubego Buddy o 30 m wysokości, jak i samej świątyni Wat Plai Laem z kolorowymi obrazami na ścianach i sklepieniu.
Kolejną i ostatnią już świątynią była Wat Khunaram ze zmumifikowanym mnichem w okularach przeciwsłonecznych (serio 😂), który zmarł w 1973 r.
Gdy już nieomal płonęłyśmy na tym skuterze, nadszedł czas by się trochę powspinać na wodospad.
Widok jaki się z niego roztaczał wynalazłam już wieki wcześniej, przeglądając instagramy. Panorama na dżungle i góry, siedząc w wodospadzie to niesamowite przeżycie.
Ale wspinaczka już taka nie była.
Zaczynamy chybotliwym mostkiem zawieszonym na drzewach, pod którym tylko woda i skały, potem znów walka ze sznurami, ja tym razem inteligentnie w sandałkach, ślizgam się jak szalona, przed nogami z sykiem wieje mi wąż, a gdy mam już wszystkiego serdecznie dość dochodząc na wodospad - ucieka mi sandał, którego porywa prąd wodny. Biegnę po tego buta, walczę ze skałami, przecież nie będę stąd złazić na boso i szukać sandała w basenach pod wodospadem 80 metrów niżej. Gdy w końcu go mam, siadam wygodnie, rozbieram się i już chcę iść popływać - to nie.. tym razem się poślizguje i wpadam stopą w rów, obijając sobie kostkę. 
Głupi ma szczęście - przeżyłam bez skręcenia i otarć, ale czułam tą nogę przez kolejne dni. Spokój ducha, to czasem jedyne co może nas uratować, więc gdy zaczęło jeszcze grzmieć, pozostawiłyśmy piękne widoki i ruszyłyśmy z powrotem na dół i pojechałyśmy na kolejny wodospad. 
Namuang no. 1 to 18 metrowy wodospad, o wiele łatwiej dostępny niż ten no. 2, przez co znów mniej nas zachwycić.
W drodze powrotnej zajechałyśmy jeszcze na plażę Lamai. Wysokie fale nie odpuszczały, ale tym razem wskoczyłyśmy do wody i skakałyśmy ile wlazło. W końcu to był nasz ostatni dzień.
Gdy zrobiło się ciemno pochodziłyśmy jeszcze chwilę po mieście, gdzie spotkałyśmy naszą parkę z wycieczki w Khao Sok (ta Tajlandia coraz mniejsza 😂), a potem wróciłyśmy do Chaweng. 
Oczywiście nie od razu do hotelu, bo po drodze zainteresował nas tłum i rzesze skuterów. Festiwal jedzenia! Co jak co, ale kuchni tajskiej nie odpuszcza się nigdy, więc to tam uzupełniłyśmy nasze ostatnie zachcianki smakowe i po raz ostatni spróbowałyśmy ulubionych przysmaków.



Wat Phra Yai                                          Wat Plai Laem

Wat Khunaram

Namaeng Waterfall 2

Namaeng Waterfall 2

Namaeng Waterfall 1

Lamai Beach

Chaweng Beach



Dzień 29
Podróż do Bangkoku
Podróż do Doha
Jako, że skuter mogłyśmy oddać stosunkowo późno- mogłyśmy pojeździć jeszcze po okolicy. Więc to zrobiłyśmy - po raz pierwszy pędziłyśmy bez ładu i składu po ulicach, napawając się ostatnimi chwilami na wyspie.
Po oddaniu skutera, wróciłyśmy po plecaki i nadszedł czas powrotu.
Podczas jednej z podróży znalazłyśmy jakiś przystanek niedaleko, z którego teoretycznie miały jeździć transporty na lotnisko. Nikt nie wiedział o której i czy w ogóle coś tu jeździ, więc to był zwykła gra w zgadywanie. Na nasze szczęście podjechał po kilkunastu minutach jakiś pickup, do którego podbiegła Patka z zapytaniem, czy nas podwiezie. I zawiózł. Po chwili byłyśmy już na lotnisku.
I oczywiście nawet nasz wyjazd z kraju nie mógł się obyć bez niespodzianek. Zaczęło się ode mnie - bagaż podręczny piszczy, wypakowują wszystko, okazuje się, że przewożę scyzoryk z otwieraczem do wina - pamiątka, którą zapomniałam schować do głównego. Poszło w śmieci, dziękujemy, nie przewiozę. Patsona się ze mnie śmieje, że przestępca, ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, bo gdy tylko podeszłyśmy do gate’u - to Patsony nazwisko widniało na tablicy.
Problem z bagażem głównym. Beka. Ludzie się na nas gapią, a my pod eskortą pracowników lotniska jedziemy do miejsca, gdzie sprawdzają bagaże. Okazuje się, że Patsona przemyca zapalniczkę w głównym 😂 Stres, zakłopotanie, śmiech, wracamy z powrotem. Wstrzymałyśmy z lekka boarding, bo już wszyscy stali w kolejce, a dopiero jak my wróciłyśmy z płyty lotniska - zaczęli nas tam wypuszczać 😂 I tak z powrotem wylądowałyśmy w tym samym wózku, tym razem jadąc do samolotu i dla odmiany, już bez żadnych przygód dotarłyśmy do swoich miejsc i wyruszyłyśmy w podróż do Bangkoku, a w Bangkoku przesiadłyśmy się w samolot do Doha.


Dzień 30
Powrót do Warszawy

W nocy wylądowałyśmy w Doha. Tym razem na spokojnie czekałyśmy na samolot do Warszawy.
Po kilku godzinach powitał nas chłód polskiej jesieni i tato Patsony, który zawiózł mnie do domku.
I tak nastąpił moment zderzenia z nową rzeczywistością.




Nocleg - kondominium
4 noce - 255 zł / 2 os.
Victorian Samui Condominium
Victorian Samui Condominium przypomina hotel, w którym mamy dostępne mieszkania w formie kawalerek - kuchnia, pokój i łazienka, a także balkon i basen na zewnątrz z widokiem na góry.
Dzięki kuchni robiłyśmy sobie posiłki, a nocą kąpałyśmy w basenie. Co do zwierzątek, tym razem dla odmiany mieszkałyśmy z zastępem mrówek.



Victorian Samui Condominium














Nie wyobrażam sobie lepszej podróży, lepszego kompana i lepszego pierwszego backpackowego wyjazdu.
To była wyprawa życia i zawsze będę ją dobrze wspominać.
Koh Samui było idealną wisienką na torcie i tam spróbowałyśmy i zrobiłyśmy resztę rzeczy, które miałyśmy w planach.
Jest to też już ostatni post dotyczący Tajlandii. Ogromną przyjemność sprawił mi powrót do tych wszystkich chwil.
Moja przygoda z podróżowaniem jednak się tutaj nie kończy, jak zwykle już jestem na etapie planowania kolejnego wyjazdu, który nastąpi już końcem tego miesiąca. Zakończę i rozpocznę rok Eurotripem po Austrii, Liechtensteinie i Szwajcarii.
Nie zwalniamy tempa!





A jakie tempo było podczas podróży na Koh Samui ➡️ sprawdźcie film poniżej ⬇️
Enjoy!🍻








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#Litwa - wyścig z czasem podczas koronawirusa

Każdy ma swoje granice wytrzymałości w życiu. Ja do swoich dochodzę, gdy zbyt długo siedzę w jednym miejscu. W ten sposób, pomimo nadciąg...

Copyright © Z życia Szwatki podróżniczki , Blogger