#Koh Samui - Miesiąc w Tajlandii

#Koh Samui - Miesiąc w Tajlandii

Koh Samui - trzecia największa wyspa Tajlandii. Wnętrze jest górzyste, a na obrzeżach niziny i piaszczyste plaże. Jest częścią Angthong National Marine Park, a dla nas była ostatnim przystankiem podczas miesięcznej podróży po Tajlandii.


Chaweng - najpopularniejsze miasto na wyspie, z najdłuższą plażą i jeziorem, położone na wschodnim wybrzeżu. To tam wylądowałyśmy. Jest mimo wszystko spokojniejsze niż Patong na Phuket, dzięki czemu ma się większe odczucie sielskości połączonej z imprezą, niż rozrywki z poszukiwaniem spokoju.

Wat Phra Yai

PLAN
Dzień 25
Podróż na Koh Samui
Rano zjadłyśmy śniadanie w naszym resorcie, po czym przyjechał po nas pickup, który zwiózł nas do miasta. Tam wsiadłyśmy w minivana, który dowiózł nas do Surat Thani, a tam udałyśmy się na autokar, który jechał na Donsak Pier - prom, którym dopłynęłyśmy na Koh Samui. (Taka prosta podróż, ot co 🙆).
Gdy dotarłyśmy na wyspę, wzięłyśmy pierwszą lepszą taksówkę, z którą wytargowałam taką cenę, jaką byłam za nią w stanie dać i po okrążeniu połowy wyspy (ruch na Koh Samui odbywa się wzdłuż jej krawędzi) w końcu dotarłyśmy do hotelu.
Ku tradycji - rozpakowałyśmy się i w drogę.
Tym razem podczas spaceru zaliczałyśmy warzywniaki i targi - robiłyśmy zapas jedzenia i pamiątek, żeby wszystko już mieć z głowy. Przy okazji znalazłyśmy wypożyczalnię skuterów, która miała nam posłużyć za 2 dni i wykupiłyśmy wycieczkę.


Dzień 26
Bophut Fisherman's Village
Bophut Beach
Chaweng
Chaweng Lake

Śniadanko do łóżka to idealne rozpoczęcie dnia, ale za to pogoda od rana średnio nam sprzyjała. Jednak mimo wszystko poszłyśmy spacerkiem do innego miasta, zobaczyć wioskę rybacką i plaże. Po drodze kupiłyśmy kokosa - nowy rekwizyt do zdjęć.
Na plaży poleżałyśmy w deszczu, więc gdy już przemokłyśmy i przemarzłyśmy, nieomal biegiem wracałyśmy do swojego miasta Chaweng.
Gdy już się zagrzałyśmy, wybrałyśmy się na spacer po naszym mieście.

Bophut Beach






Bophut Fisherman's Village


Chaweng Lake


Dzień 27
Angthong National Marine Park:
Koh Wao
Koh Sam Sao
Koh Mae Koh
Koh Wua Ta Lab

Pobudka rano i ruszamy na wycieczkę. Pod hotel przyjechał minivan, który zawiózł nas do miejsca zbiórki, gdzie dostaliśmy jedzenie, picie i czekaliśmy na resztę. Pogoda znów nie sprzyjała - kropiło, a kuse wdzianka i stroje kąpielowe nie dawały zbyt dużo ciepła podczas płynięcia speedboatem.
Ale wcale nie przeszkadzało nam to do pójścia na przód, gdzie wiało jeszcze bardziej, bo chcąc nie chcąc, naprawdę było co podziwiać.
Angthong National Marine Park to archipelag składający się z 42 wysp i nawet mimo braku słońca - przyciągał uwagę.
Na pierwszy ogień poszło snorkellowanie 🏊.
Przewodnik zabrał nas do jaskini, gdzie można znaleźć kryształy (serio jakieś przyniósł 😂), a w jednym miejscu jest okrągły otwór, który wpuszcza światło akurat na okrągły kamień, niczym z filmu o syrenkach.
Naszym kolejnym przystankiem była wyspa Mae Ko z laguną. Punkt widokowy był świetny, a laguna zlokalizowana była w pięknym otoczeniu zielonych wzniesień. Marzenie o pływaniu w niej spłonęło jednak na panewce, gdy okazało się, że jest zakaz, bo zaobserwowano w niej obecność rekinów. ❗(I wtedy wchodzę ja, cała na biało, a raczej biało-blada, bo w Krabi władowałam się do laguny razdwatrzy, nie bacząc na obecność jakichkolwiek rezydentów - jak dobrze, że o tych rekinach dowiedziałam się dopiero wtedy 😰).
Tak czy inaczej, laguna była piękna, widoki z niej jeszcze lepsze, ale czas było ruszać na dalszą część wyspy, gdzie wypożyczyliśmy kajaki i popłynęliśmy na zwiedzanie między skałami.
Kolejną i ostatnią już wyspą była Wua Ta-Lab - wyspa matka, największą w archipelagu.
Tam zjedliśmy obiad, po czym nadszedł czas wolny. Wraz z naszym nowo poznanym kolegą Ruslanem poszłyśmy się wspinać na punkt widokowy, z którego widać było cały archipelag. Składał się on z 6 poziomów, gdzie na każdym było widać co innego.
Później poszłyśmy pochodzić po plaży i popływać.
Wycieczka jednak nie tylko uświadomiła nam obecność rekinów w lagunach, ale także rozwikłała sprawę piekącej skory podczas pływania.
Wysiadając ze speedboatu, przewodnik zaczął zwracać nam uwagę na zagęszczenie meduz w okolicy zejścia, żebyśmy uważali, żeby się nie poparzyć. No i wtedy dostrzegłam to, czego nie zauważyłam ani razu wcześniej - przyczyny naszej piekącej skóry - małe, ledwo widoczne meduzy, których ponoć w tym okresie jest pełno wszędzie. I w tym momencie świeć losie nad mą duszą - gdybyśmy się wcześniej o tym dowiedziały, wypatrywałybyśmy ich przy każdym wejściu do wody, a tak, w przedostatni dzień, to tylko się zaczęłyśmy śmiać 🤷🏼‍♀️




Koh Wao                                                                                                                                   

Koh Mae Koh

Koh Mae Koh

Koh Mae Koh

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap

Koh Wua Ta Lap


Dzień 28
Wat Phra Yai i Big Budda
Wat Plai Laem
Wat Khunaram
Namuang Waterfall 2
Namuang Waterfall
Lamai Beach
Central Festival Samui

Tym razem pogoda nas rozpieszczała od samego rana. Było słonecznie i upalnie, a nas czekał dzień jeżdżenia skuterem.
Standardowo wynajęłyśmy jeden w pobliskiej wypożyczalni za jakieś 12 zł i ruszyłyśmy na podbój wyspy. 
Na pierwszy ogień poszła świątynia Wat Phra Yai z ogromnym 12-metrowym Buddą. Kompleks świątynny zbudowany jest na małej wyspie o nazwie Koh Farn i podłączony jest groblą do Koh Samui. 
Na naszej świątynnej wyprawie nie mogło też zabraknąć Wat Plai Laem, czyli kolejnego kompleksu świątynnego zlokalizowanego na wodzie. Składa się z posągu Guanyin - chińskiej bogini miłosierdzia i współczucia z 18 ramionami, posągu chińskiego, grubego Buddy o 30 m wysokości, jak i samej świątyni Wat Plai Laem z kolorowymi obrazami na ścianach i sklepieniu.
Kolejną i ostatnią już świątynią była Wat Khunaram ze zmumifikowanym mnichem w okularach przeciwsłonecznych (serio 😂), który zmarł w 1973 r.
Gdy już nieomal płonęłyśmy na tym skuterze, nadszedł czas by się trochę powspinać na wodospad.
Widok jaki się z niego roztaczał wynalazłam już wieki wcześniej, przeglądając instagramy. Panorama na dżungle i góry, siedząc w wodospadzie to niesamowite przeżycie.
Ale wspinaczka już taka nie była.
Zaczynamy chybotliwym mostkiem zawieszonym na drzewach, pod którym tylko woda i skały, potem znów walka ze sznurami, ja tym razem inteligentnie w sandałkach, ślizgam się jak szalona, przed nogami z sykiem wieje mi wąż, a gdy mam już wszystkiego serdecznie dość dochodząc na wodospad - ucieka mi sandał, którego porywa prąd wodny. Biegnę po tego buta, walczę ze skałami, przecież nie będę stąd złazić na boso i szukać sandała w basenach pod wodospadem 80 metrów niżej. Gdy w końcu go mam, siadam wygodnie, rozbieram się i już chcę iść popływać - to nie.. tym razem się poślizguje i wpadam stopą w rów, obijając sobie kostkę. 
Głupi ma szczęście - przeżyłam bez skręcenia i otarć, ale czułam tą nogę przez kolejne dni. Spokój ducha, to czasem jedyne co może nas uratować, więc gdy zaczęło jeszcze grzmieć, pozostawiłyśmy piękne widoki i ruszyłyśmy z powrotem na dół i pojechałyśmy na kolejny wodospad. 
Namuang no. 1 to 18 metrowy wodospad, o wiele łatwiej dostępny niż ten no. 2, przez co znów mniej nas zachwycić.
W drodze powrotnej zajechałyśmy jeszcze na plażę Lamai. Wysokie fale nie odpuszczały, ale tym razem wskoczyłyśmy do wody i skakałyśmy ile wlazło. W końcu to był nasz ostatni dzień.
Gdy zrobiło się ciemno pochodziłyśmy jeszcze chwilę po mieście, gdzie spotkałyśmy naszą parkę z wycieczki w Khao Sok (ta Tajlandia coraz mniejsza 😂), a potem wróciłyśmy do Chaweng. 
Oczywiście nie od razu do hotelu, bo po drodze zainteresował nas tłum i rzesze skuterów. Festiwal jedzenia! Co jak co, ale kuchni tajskiej nie odpuszcza się nigdy, więc to tam uzupełniłyśmy nasze ostatnie zachcianki smakowe i po raz ostatni spróbowałyśmy ulubionych przysmaków.



Wat Phra Yai                                          Wat Plai Laem

Wat Khunaram

Namaeng Waterfall 2

Namaeng Waterfall 2

Namaeng Waterfall 1

Lamai Beach

Chaweng Beach



Dzień 29
Podróż do Bangkoku
Podróż do Doha
Jako, że skuter mogłyśmy oddać stosunkowo późno- mogłyśmy pojeździć jeszcze po okolicy. Więc to zrobiłyśmy - po raz pierwszy pędziłyśmy bez ładu i składu po ulicach, napawając się ostatnimi chwilami na wyspie.
Po oddaniu skutera, wróciłyśmy po plecaki i nadszedł czas powrotu.
Podczas jednej z podróży znalazłyśmy jakiś przystanek niedaleko, z którego teoretycznie miały jeździć transporty na lotnisko. Nikt nie wiedział o której i czy w ogóle coś tu jeździ, więc to był zwykła gra w zgadywanie. Na nasze szczęście podjechał po kilkunastu minutach jakiś pickup, do którego podbiegła Patka z zapytaniem, czy nas podwiezie. I zawiózł. Po chwili byłyśmy już na lotnisku.
I oczywiście nawet nasz wyjazd z kraju nie mógł się obyć bez niespodzianek. Zaczęło się ode mnie - bagaż podręczny piszczy, wypakowują wszystko, okazuje się, że przewożę scyzoryk z otwieraczem do wina - pamiątka, którą zapomniałam schować do głównego. Poszło w śmieci, dziękujemy, nie przewiozę. Patsona się ze mnie śmieje, że przestępca, ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, bo gdy tylko podeszłyśmy do gate’u - to Patsony nazwisko widniało na tablicy.
Problem z bagażem głównym. Beka. Ludzie się na nas gapią, a my pod eskortą pracowników lotniska jedziemy do miejsca, gdzie sprawdzają bagaże. Okazuje się, że Patsona przemyca zapalniczkę w głównym 😂 Stres, zakłopotanie, śmiech, wracamy z powrotem. Wstrzymałyśmy z lekka boarding, bo już wszyscy stali w kolejce, a dopiero jak my wróciłyśmy z płyty lotniska - zaczęli nas tam wypuszczać 😂 I tak z powrotem wylądowałyśmy w tym samym wózku, tym razem jadąc do samolotu i dla odmiany, już bez żadnych przygód dotarłyśmy do swoich miejsc i wyruszyłyśmy w podróż do Bangkoku, a w Bangkoku przesiadłyśmy się w samolot do Doha.


Dzień 30
Powrót do Warszawy

W nocy wylądowałyśmy w Doha. Tym razem na spokojnie czekałyśmy na samolot do Warszawy.
Po kilku godzinach powitał nas chłód polskiej jesieni i tato Patsony, który zawiózł mnie do domku.
I tak nastąpił moment zderzenia z nową rzeczywistością.




Nocleg - kondominium
4 noce - 255 zł / 2 os.
Victorian Samui Condominium
Victorian Samui Condominium przypomina hotel, w którym mamy dostępne mieszkania w formie kawalerek - kuchnia, pokój i łazienka, a także balkon i basen na zewnątrz z widokiem na góry.
Dzięki kuchni robiłyśmy sobie posiłki, a nocą kąpałyśmy w basenie. Co do zwierzątek, tym razem dla odmiany mieszkałyśmy z zastępem mrówek.



Victorian Samui Condominium














Nie wyobrażam sobie lepszej podróży, lepszego kompana i lepszego pierwszego backpackowego wyjazdu.
To była wyprawa życia i zawsze będę ją dobrze wspominać.
Koh Samui było idealną wisienką na torcie i tam spróbowałyśmy i zrobiłyśmy resztę rzeczy, które miałyśmy w planach.
Jest to też już ostatni post dotyczący Tajlandii. Ogromną przyjemność sprawił mi powrót do tych wszystkich chwil.
Moja przygoda z podróżowaniem jednak się tutaj nie kończy, jak zwykle już jestem na etapie planowania kolejnego wyjazdu, który nastąpi już końcem tego miesiąca. Zakończę i rozpocznę rok Eurotripem po Austrii, Liechtensteinie i Szwajcarii.
Nie zwalniamy tempa!





A jakie tempo było podczas podróży na Koh Samui ➡️ sprawdźcie film poniżej ⬇️
Enjoy!🍻








#Khao Sok - Miesiąc w Tajlandii

#Khao Sok - Miesiąc w Tajlandii

Khao Sok National Park - najstarszy las deszczowy na świecie, liczy 739 km², którego sercem jest jezioro Cheow Lan. To kolejne miejsce z wielu zdjęć, które zachwyca swoją różnorodnością i widokami. Góry, dżungla, jezioro z wysepkami, bogactwo zwierząt i nietypowych roślin. To tu można spotkać tygrysy, lamparty, gibony, a nawet niedźwiedzie. Jest tu również raflezja - ogromny czerwony kwiat, który śmierdzi padliną.

Park można zwiedzać jedynie kajakiem, łódką lub pieszo. Istnieje za to możliwość nocowania na jego terenie i z takiej opcji właśnie skorzystałyśmy.

Khao Sok National Park

 

Dzień 22
Podróż do Khao Sok

Żeby się jednak do niego dostać, musiałyśmy dotrzeć do miasta Khao Sok.
Po ostatniej nocy w Phuket ciężko było wstać rano, ale się udało. Minivan przyjechał po nas pod hotel i dowiózł na przystanek, gdzie wsiadłyśmy w "stary autobus dalekobieżny". Nim dojechałyśmy do miejscowości Khao Sok, gdzie odebrał nas pickup z naszego resortu.
Po południu wybrałyśmy się na spacer do "miasta" - w sumie to bardziej jedna ciągnąca się ulica, ale w naprawdę magicznym otoczeniu. Uroku pewnie dodawał fakt, że nie było dużo ludzi. Wyglądało to trochę jak miasto duchów. Dużo pozamykanych miejsc i na ulicy może ze 3 osoby. Tym dziwniejsze było, że to właśnie tam spotkałyśmy ponownie nasze towarzyszki podróży z busa do Pai. (Taki ten świat mały 😂).
Po obejściu całej miejscowości i wykupieniu wycieczki, wróciłyśmy do domku, grać w UNO i Monopoly w otoczeniu skaczących małp nad naszymi głowami. Takie to aspekty mieszkania w dżungli 😅 

Khao Sok

Khao Sok

Khao Sok Palmview Resort



Dzień 23
2 days overnight Khao Sok lake tour

Wcześnie rano spakowałyśmy część rzeczy i zeszłyśmy do biura, gdzie podstawiono minivana, który miał nas zawieźć do parku.
Swoje pierwsze kroki postawiłyśmy na molo, z którego zabrał nas longboat. Płynąc do domków, zwiedzaliśmy okolice.
Góry wznoszące się na 1000 m n.p.m. zapierały dech w piersiach, a odgłosy lasu przypominały, że jesteśmy w samym środku przyrody, z daleka od technologii.
Właśnie, wspomnieć w tym momencie warto, że sieć umarła, jak tylko znalazłyśmy się na jeziorze i to była najlepsza rzecz na świecie. (No chyba, że liczyć fakt, że zapomniałam powiedzieć mamie o takiej możliwości i przez 2 dni umierała z nerwów 😟).
Po około 2 godzinach dotarliśmy do Smiley Lake Houses - cudownych domków na wodzie. (Opis noclegu poniżej ➡️ w rozdziale Nocleg).
Zjedliśmy obiad, rozpakowaliśmy się i był czas wolny, więc poszłyśmy popływać w jeziorze.
Zejście prosto z domku po drabinie do jeziora o głębokości 40 m i widok na okoliczne góry i dżunglę. Na zmianę padało i świeciło słońce, więc już człowiek zaczynał odczuwać czym tak naprawdę jest las deszczowy.
Po godzinie trzeba było się zebrać na wyprawę do dżungli do jaskini Nam Talu Cave. Niespodzianka była taka, że nikt nie zdawał sobie sprawy, jak ma wyglądać ten trekking. Jakie było nasze zdziwienie, gdy po wyjściu z łódki trzeba było brodzić po pas w rzece, by przejść na jej drugi brzeg. Niektórzy kombinowali tak, by się nie umoczyć, ale okazało się, że miało to mały sens. Nie dość, że zaczęło padać, to przejścia rzeczne były coraz częstsze. I tak w całym ubraniu, z plecakiem nad głową, walczyliśmy z nurtem i śliskimi kamieniami, marząc, by się nie wywalić.
Z rzeki, w błoto, z błota w rzekę - moje tubulary zaczęły wyglądać jakby przeżyły trzecią wojnę światową. Po drodze oglądaliśmy pająki, wypatrywaliśmy węży i wspinaliśmy się przez dobre kilka godzin.
Gdy padać nie przestawało i poziom wody był coraz wyższy, a podłoże coraz bardziej śliskie - przewodnik zrezygnował z dotarcia do jaskini, bo byłoby to dla nas niebezpieczne. Zamiast tego poszliśmy nad wodospad. A raczej na wodospad 😂 Nie wiedziałam, że wbrew pozorom, wchodzenie po skałach, z których ścieka woda, nie jest takie trudne.
Chociaż na początek dało się wyczuć naszą irytację, to, gdy już byliśmy cali mokrzy i brudni - humor zaczął dopisywać. Niecodziennie przecież spaceruje się po dżungli, a jednak to nowe doświadczenie i zew przygody są wspomnieniem, które zapamiętam na zawsze.
Gdy wróciliśmy do domków, mimo zmęczenia, przebrałyśmy się w stroje, wskoczyłyśmy do kajaków i powiosłowałyśmy w siną dal.
Tu pragnę nadmienić, że to był mój pierwszy raz w kajaku, pierwszy raz z wiosłem w ręce - a wszystko przyszło samo. Świetna zabawa! 🚣
Nie mogłyśmy jednak pobalować zbyt długo, bo zaczynało się robić ciemno - a przypominam - bez telefonów, GPS, latarek - wiosłowanie po jeziorze w parku narodowym byłoby średnią opcją, bo marne szanse, że całe wróciłybyśmy do domku. O ile wróciłybyśmy...
Głupi ma jednak szczęście i dosłownie w ostatniej chwili dopłynęłyśmy na miejsce. Już wychodząc z kajaku, ledwo widziałyśmy siebie nawzajem.
Szybka przebierka w to co pozostało suche (co chwile pada, wilgotność ogromna, więc możecie się domyśleć jak szybko schło pranie 🤦🏼‍♀️) i na kolację. Przy jednym stole, cała wycieczka, jak jeden mąż, dzieliliśmy się wrażeniami, rozmawialiśmy o podróżach i uwaga - odkryłyśmy, że laski z busa do Pai, które spotkałyśmy też w Khao Sok - były z nami na tej samej wycieczce 😂 Poznałyśmy też parkę z Polski, którzy spali domek obok nas.
Zmęczone, przemoczone, ale szczęśliwe, położyłyśmy się spać. 

Khao Sok National Park

Khao Sok National Park

Smiley Lake Houses

Khao Sok National Park

Khao Sok National Park

Khao Sok National Park

Smiley Lake Houses


Dzień 24
2 days overnight Khao Sok lake tour

Nowy dzień - nowe przygody. O 7 rano oczekiwano nas w longboacie. Nadszedł czas na poranne safari.
Niezwykłe doświadczenie widzieć jak cały las budzi się do życia. Ptaki, małpy, warany - było czego posłuchać. Jednak największe wrażenie robiły widoki - unosząca się mgła, zachmurzone szczyty, turkusowa woda. To tak jakby ktoś zamknął Cię w filmie Disney’a. Mimo, że pora była wczesna, zachłannie obserwowałam każdą zmianę krajobrazu.
Po śniadaniu znów był czas wolny, a potem spakowanym należało się zameldować na molo.
Pożegnaliśmy domki i udaliśmy się do kolejnej jaskini, którą tym razem można było zdobyć z łodzi - Pra Kay Petch Cave. Do oświetlenia dostaliśmy czołówki i tak ruszyliśmy na podbój nowego miejsca. Wąskie przejścia, ogromne pająki i niezwykle nacieki były warte czasu. Chociaż nie powiem, że przy łapaniu się skał, żeby się nie wywalić, nie czułam niepewności, czy nie złapie „przypadkiem” za pająka 😳 Gdy wyczołgaliśmy się bocznym wyjściem, nadeszła chwila na powrót do longboata.
Kierując się już powoli do wyjazdu z parku, zatrzymaliśmy się jeszcze przy Guillin -3 wapienne góry, które wystają z wody tworząc jedno z najpięjniejszych wizytówek Khao Sok.
To tam mieliśmy czas, by zrobić sobie wymarzone zdjęcie na czubku longboata.
Na molo czekał już na nas bus, który zawiózł nas do ostatniego punktu wycieczki - Ratchaprapha Dam, czyli ogromnej tamy, dzięki której powstało jezioro Cheow Lan.
Na punkcie widokowym zjedliśmy przygotowany dla nas lunch i ruszyliśmy do miasta Khao Sok.
W domku kontynuowałyśmy próbę wysuszenia prania (zgadnijcie z jakim efektem..), po czym wyszłyśmy ostatni raz na miasto. 


Morning safari

Morning safari

Morning safari

Pra Kay Petch Cave

Guillin

Khao Sok National Park

Ratchaprapha Dam



Nocleg - domek
3 noce - 124 zł / 2 os.
Khao Sok Palmview Resort to miejsce zarządzane przez uroczą starszą panią, która serwuje posiłki, a także oferuje wycieczki.
Po to się w sumie przyjeżdża do tego miasta. Albo kupuje się wycieczkę, albo jedzie do parku narodowego na własną rękę.
Ośrodek obejmuje wiele różnych domków, nam trafił się bliźniak. W środku łóżko z baldachimem i łazienka, przed drzwiami ganek ze stolikiem i krzesłami, a wszystko to w otoczeniu lasu.
Idealna sceneria na odpoczynek i zżycie z naturą.
Dla tych co nie mieli okazji zobaczyć małp - idealna okazja. Nam skakały nawet po dachu.




Nocleg - domek na wodzie
Wycieczka - 230 zł / 1 nocleg / 1 os.
Smiley Lake Houses to domki na terenie Parku Narodowego Khao Sok. Znajdują się bezpośrednio na wodzie i nie mają połączenia z lądem. Dostać się na nie można tylko łodzią, kajakiem lub wpław 😂
Dysponują kajakami, kamizelkami, które musisz nosić w wodzie na terenie parku i jadłodalnią.
Jest tam cisza, spokój i wszechobecna natura. Pod budynkiem pływają rybki, a na lądzie w oddali można dostrzec spacerujące dzikie świnie. I góry. To one zapewniają największą atrakcje. Żadne domki, które mijałyśmy po drodze, nie miały takich widoków, jak właśnie te Smiley.


 
Pobyt w Khao Sok był najbardziej nietypowy jeśli weźmiemy pod uwagę cały wypad do Tajlandii. Z 3 wykupionych nocy, spałyśmy tam tylko 2 razy, a większą część czasu spędziłyśmy na dwudniowej wycieczce. 
Wyjazd ten dał jednak nam wiele wrażeń i nie wyobrażam sobie, żeby opuścić ten punkt wycieczki z planu. Khao Sok to najpiękniejszy park narodowy jaki widziałam, a mieszkanie na środku jeziora brzmi jak marzenie senne. 
Trekking w dżungli po pas w wodzie, kajakowanie pierwszy raz w życiu i to w takim otoczeniu, to coś, czego się nie da zapomnieć.

Z resztą, zobaczcie sami 🠟
Enjoy! 🍻

 

#Litwa - wyścig z czasem podczas koronawirusa

Każdy ma swoje granice wytrzymałości w życiu. Ja do swoich dochodzę, gdy zbyt długo siedzę w jednym miejscu. W ten sposób, pomimo nadciąg...

Copyright © Z życia Szwatki podróżniczki , Blogger