#Pai - Miesiąc w Tajlandii

Pai - niewielkie backpackerskie miasteczko w górach, na północy Tajlandii. Otoczone górami, dżunglą, wodospadami i rzekami. Ma tak chilloutowy klimat, że ma się wrażenie, że wakacje tu się nie kończą. 

 
Mae Paeng Waterfall


PLAN
Dzień 11
Podróż do Pai
White Budda
Big White Budda

Po śniadaniu przyjechał po nas bus, który wykupiłyśmy w biurze podróży i zaczęła się nasza gehenna zwana podróżą do Pai. Droga 1095 słynie z 762 zakrętów. I może gdyby nie fakt, że raz była pod górkę, a zaraz w dół, to prościej byłoby ją przeżyć. A tak, to nawet ja, która kocham taką jazdę i nie miałam nigdy problemów z chorobą lokomocyjną, to po zrobieniu najgłupszej rzeczy ever, czyli zjedzeniu - myślałam, że umrę.
Gdy w końcu znalazłyśmy się w mieście, zaczęłyśmy iść w stronę naszego noclegu, okazało się, że droga 800 m musi zamienić się w prawie 3 km, bo most, którym miałyśmy przejść, najzwyczajniej w świecie się rozpadł i wpadł do rzeki.
Po drodze minęłyśmy domki Twin Hut, nad którymi również się zastanawiałam, ale naszym celem były cozy pai, które wybrałam, bo leżały nad stawem. I to nie był najlepszy wybór, bo okazało się to być pierwszą rzeczą, która nie wyszła, podczas całego wyjazdu.
Pora deszczowa = deszcz, a deszcz + staw = zalane domki. Informacji nigdzie nie było, ale booking sprawę wyjaśnił. A my już po kilku kliknięciach miałyśmy zarezerwowany domek we wspomnianych wcześniej Twin Hut i to za tę samą cenę.
Jakby nie patrzeć, nawet to wyszło nam na rękę, bo jednak cozy pai, przez upadek mostu, były dalej i trzeba było tułać się przez ogromne błota. A tak to było bliżej i czyściej.
Z racji tego, że z Patsoną nie mamy tendencji do obijania się, po zakwaterowaniu (jak to śmiesznie brzmi, gdy ma się przed oczami te domki 😂) ruszyłyśmy na spacer. Na sam początek poszłyśmy do Białego Buddy. Jeden był na wzgórzu, widoczny już z daleka, ale mapy pokazały nam, że jest gdzieś indziej. W ten sposób trafiłyśmy też do innego Białego Buddy, a potem wróciłyśmy kawałek, by wspiąć się na ten oficjalny. Widok z niego był niesamowity. Na całe Pai i okolice. I dobrze, bo jednak trasa 2,5 km pod górkę, po wcześniejszym spacerze z plecakami sprawiła, że się strasznie umęczyłyśmy.
W drodze powrotnej zaszłyśmy jeszcze pospacerować po mieście i wypożyczyć skuter. Co do ceny, są wręcz śmieszne. Za jeden dzień zapłaciłyśmy 15 zł. Za pełny bak paliwa - 10 zł. Idealny powód, by chwytać moment i zwiedzać na własną rękę.


Route 1095

White Buddha                                     Big Buddha

Widok z Big Buddha


Dzień 12
Tha Pai Hot Springs
Pai Historical Bridge
Pai Canyon
Pam Bok Waterfall
Bamboo Bridge
Mae Paeng Waterfall
Yun Lai Viewpoint

Skuter był nam potrzebny, by zwiedzić wszystkie miejsca dookoła Pai, które nas zainteresowały. Zaczęłyśmy od gorących źródeł. Gdy każdego dnia kąpałyśmy się w zimnej wodzie, nagły skok na 37 i 38 stopni, był niesamowity. Mogłyśmy nawet zobaczyć jeziorka z 80 stopniami, niestety, tam wejść nie można było 😅. Po pluskaniu pojechałyśmy na Kanion Pai, a po drodze zatrzymałyśmy się na Pai Historical Bridge. Duże wrażenie zrobił na nas sam kanion. Z całym asortymentem przeciskałyśmy się między skałami i podziwiałyśmy widoki. Całe umorusane wsiadłyśmy na skuter i pojechałyśmy na wodospad Pam Bok, żeby się wykąpać 😂 To była najpiękniejsza miejscówka na jakiej byłam. Dziki wodospad, do którego trzeba było skakać ze skał i przedrzeć przez płynącą wodę, dzięki czemu mało kto tam docierał. Po chwili relaksu, wsiadłyśmy na nowo na skuter i ruszyłyśmy zobaczyć Bamboo Bridge. I to było duże zaskoczenie, w dodatku na plus. Spodziewałyśmy się zwykłego mostu, który jest po prostu z bambusa. Okazało się, że jest to most bardziej przypominający deptak, który wił się nad polami ryżowymi, a dookoła otaczały nas wzgórza. Trasa prowadziła do świątyni i z powrotem, więc mogłyśmy po drodze nacieszyć się scenerią. Po spacerze zjadłyśmy obiad w tamtejszej restauracji za bardzo śmieszne pieniądze, jak za miejscówkę i widoki, a następnie pojechałyśmy zobaczyć kolejny wodospad - Mae Paeng. Ten dla odmiany był miejscem łatwo dostępnym, a co za tym idzie - było tam dużo ludzi, a i widok, nie był najokazalszy. Jednak miło było się w nim schłodzić po całym dniu i popatrzeć jak małe dzieciaki skaczą z samej góry do wody. 
Stosunkowo niedaleko wodospadu był punkt widokowy, płatny jakoś 2 zł, ale był wart swojej ceny (jak to brzmi 😅). Rozpościerał się z niego niezwykły widok, na nieco zamglone okolice Pai. Góry, palmy i ...koty 😀🐱🐈 A także ogromne, wiszące serce. Największym wyzwaniem był jednak na koniec wyjazd z punktu widokowego. Jakość 100 metrów ostrego zjazdu w dół, miejski skuterek, ja na pace i Patka pierwszy dzień za kierownicą. No ale, "jak nie my, to kto," więc zjechałyśmy i całe wróciłyśmy do domku. Na odstresowanie, na wieczór poszłyśmy na miasto, gdzie akurat odbywał się nocny market. Więc popróbowałyśmy specjałów, pospacerowałyśmy i poszłyśmy na drinka do pool baru. Kocham takie miejsca, drink w ręce, papieros w drugiej, nogi w wodzie, a w tle klubowa muzyka. Mam wtedy wrażenie, że nic nie potrzebuje w życiu więcej.

Tha Pai Hot Springs

Pai Canyon

Pai Canyon

Pam Bok Waterfall

Bamboo Bridge

Mae Paeng Waterfall

Yun Lai Viewpoint

Yun Lai Viewpoint

Ulice Pai

Ulice Pai


Dzień 13
Lod Cave
Powrót do Chiang Mai

Wstępnie tego dnia miałyśmy zostać jeszcze na noc w Pai, ale z racji wcześniejszego pociągu, busa miałyśmy wieczorem. Więc, żeby wykorzystać dzień, pojechałyśmy do Lod Cave - jaskini oddalonej o 50 km od Pai. Droga, którą odradza się niedoświadczonym, pełna zakrętów i górzysta. Z duszą na ramieniu, ale pojechałyśmy i uwaga❗ - znów dałyśmy radę. A raczej Patka dała - mistrzowski kierowca bombowca.
Jaskinia zapowiadała się niesamowicie, jednak okazało się, że możemy zobaczyć tylko jedną jej część, bo reszta jest zalana. Ogromne rozczarowanie, ale tak widocznie musiało być, Udało nam się jednak skorzystać z przewodnika, który idąc z lampą naftową, oświetlał nam drogę, a także przepłynęłyśmy bambusową tratwą z jednej części jaskini do drugiej. W ten sposób 3 razy dłużej jechałyśmy do Lod Cave, niż w niej pobyłyśmy, ale nie można mieć w życiu wszystkiego. Mimo wszystko ważniejsza była sama przygoda i to, że wygrałyśmy same ze sobą i dałyśmy radę tam dojechać, niż to, że nie zobaczyłyśmy wszystkiego. 
W domku odpoczęłyśmy, spakowałyśmy manatki i nadszedł czas na spacer z naszymi ukochanymi plecakami na busa. O radości jaką wywołała w nas podróż powrotna, chyba nie muszę mówić. Teraz dla odmiany nic nie jadłam, więc było lepiej, ale naprawdę się cieszyłam, gdy udało nam się dotrzeć do Chiang Mai i w końcu wysiąść z tego auta.
Na dworcu po raz pierwszy zamówiłyśmy Graba i wróciłyśmy do naszego byłego hostelu. Nawet nie wiecie, jak ogromną radość sprawił nam powrót do naszego poprzedniego domu. Właścicielka powitała nas z uśmiechem i poinformowała, że nasz były pokój na nas czeka. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy gdziekolwiek indziej poczuły się jak tam, jakbyśmy naprawdę wróciły do domu.

Lod Cave

Lod Cave


Nocleg - domki na palach
3 noce - 76 zł / 2 os.
Nasz pierwszy nietypowy i w sumie najbardziej wymagający nocleg podczas całej podróży. Pai składa się głównie z domków na palach, my wylądowałyśmy w Twin Hut. Domki były zrobione z bambusa a na ich wyposażenie składało się łóżko z baldachimem i wiatrak, a na „ganku” wisiał hamak - moja miłość. Prysznice i toalety były oddalone o jakieś 3 domki od naszego i bardziej przypominały wychodek. To tu doświadczyłyśmy przyjemności kąpieli z glizdami, jaszczurkami i żabami. Ktoś mógłby pomyśleć, że masakra, ale dla nas wręcz przeciwnie - była to przygoda życia. Survival w tajskim stylu.


Twin Hut

Pai mnie uwiodło. Niewielkie, ale z ogromną duszą i pięknymi widokami. Ma swój specyficzny klimat, który trudno opisać. Jest tam sielsko i spokojnie, ale nie jest wsią, bo masz też mnóstwo klimatycznych barów i klubów. Typowe miasteczko backpackerskie, gdzie czas płynął inaczej, a my otworzyłyśmy się na całkiem nowe doświadczenia, po których niewygoda i strach przesunęły swoje granice.
A co widziałyśmy i co robiłyśmy - na filmiku poniżej
Enjoy! 🍻



1 komentarz:

  1. Na dobrą sprawę ja chcę wyjechać całkiem niedawno tego kraju i rozważam podróż do Japonii. Jak czytałam na stronie https://kioskpolis.pl/jak-przygotowac-sie-do-podrozy-do-japonii/ to teraz już wiem co będzie mi potrzebne do takiego wyjazdu do Japonii.

    OdpowiedzUsuń

#Litwa - wyścig z czasem podczas koronawirusa

Każdy ma swoje granice wytrzymałości w życiu. Ja do swoich dochodzę, gdy zbyt długo siedzę w jednym miejscu. W ten sposób, pomimo nadciąg...

Copyright © Z życia Szwatki podróżniczki , Blogger