#Krabi - Miesiąc w Tajlandii

Krabi - prowincja i kurort zachodnich wybrzeży Tajlandii, pełna wysp i malowniczych miejsc położonych nad Morzem Andamańskim. To ją nazywa się rajem na ziemi, a po wpisaniu w Google'a - "krabi" wyskakuje najwięcej zdjęć z jednego miejsca - Półwyspu Railey.

Railay - półwysep, odcięty od reszty wyspy wzniesieniami i dżunglą, na który można się dostać tylko drogą morską. Słynie z piaszczystych plaż, pionowych skał wapiennych, namorzynów i turkusowej wody. 

Phra Nang Beach




PLAN
Dzień 14

Podróż do Railay (Krabi)

Railay East Beach

Phra Nang Beach

Jamaica Bar



Droga do Krabi to był jeden z prostszych momentów.

Wysiadłyśmy z samolotu i poszłyśmy do łazienki, a gdy wyszłyśmy, to nasze plecaki akurat wyjechały, wiec raz dwa ściągnęłyśmy pokrowce, założyłyśmy i obrałyśmy kierunek do wyjścia, a reszta dalej stała i czekała na swoje walizeczki, gapiąc się na nas zazdrośnie 😂
I nie zdążyłyśmy nawet wyjść z lotniska, jak Panie z shuffle busu zaczęły nas pytać „gdzie jedziemy”, a najlepsze jest to, że po wcześniejszym researchu akurat do nich miałyśmy iść po bilety 😃. Dzięki temu nic nie musiałyśmy szukać i lądując o 13:55, już 15 min później siedziałyśmy w minivanie wyściełanym skórką, jadąc na molo.
Po pół godzinie byłyśmy już w longboacie, płynąc na nasze wybrzeże. Gdy tylko dopływałyśmy do Railay - już wiedziałam, że jest to raj na Ziemi. Widoki jak ze zdjęć, słońce i plaża. Po dwóch tygodniach z ogromną radością powitałyśmy morze.

Z racji tego, że Railay to bardzo mała miejscowość, z molo do hotelu miałyśmy krótki kawałek. Ogarnęłyśmy się i standardowo poszłyśmy na zwiedzanie. Ze swojej strony miałyśmy plażę Railay East z molem, kamieniami i namorzynami, niekoniecznie interesującą do plażowania.

Idąc wzdłuż brzegu doszłyśmy do miejsc wspinaczkowych, a że był silny odpływ to skorzystałyśmy i chodziłyśmy pod klifami, a mi udało się nawet dojść do naturalnie utworzonej wysepki na morzu. Idąc dalej, mijałyśmy jaskinie i formacje naciekowe, a także wejście na lagunę i punkt widokowy (o samym wejściu -> patrz Dzień 17).

I tak idąc wyszłyśmy w najpiękniejszym miejscu na świecie. Znana tylko ze zdjęć i filmów - Phra Nang Beach. Akurat powitała nas zachodem słońca - najładniejszym jaki widziałam. Pospacerowałyśmy i poszłyśmy do baru stylizowanego na reggea - Jamaica Bar. Dostałyśmy świetne drinki ze zniżką i grę 4inline do rozrywki, a wystrój i muzyka dodawały klimatu, więc przesiedziałyśmy tam dobrych kilka godzin.




Railay East Beach rano (po lewej, po przypływie nocnym - po prawej, wieczorem)

Phra Nang Beach

Railay East Beach                                            Phra Nang Beach

Phra Nang Beach





Dzień 15

Phra Nang Beach

Phra Nang Noi Cave (Princess Cave)

Railay West Beach

Phra Nang Nai Cave (Diamond Cave)

Tonsai Beach



Kto rano wstaje, ten idzie na basen. Stwierdziłyśmy, że jak już mamy go w hotelu, to warto skorzystać. Trochę się też poopalałyśmy i poszłyśmy pomoczyć dalej - na plaży marzeń. Wyglądała jeszcze piękniej niż przy zachodzie. Pozaglądałyśmy do Princess Cave pełnej stojących penisów (ku czci płodności, a co!), a potem poszłyśmy eksplorować dalej podnóża klifów.

Po powrocie do pokoju, dla odmiany poszłyśmy na inną plażę - tym razem Railay West - mniej zachwycającą, ale równie piaszczystą, zaczynającą się i kończącą wapiennymi skałami. Z niej, dzięki dziennemu odpływowi, przedostałyśmy się po kamieniach, na kolejną plażę - Tonsai Beach.
Prawie pusta, intrygująca, nieomal odcięta od świata. Takie było też jej otoczenie, bo budynki dookoła wyglądały jak opuszczona w pośpiechu wioska.
Najgorszym okazał się jednak fakt, że ze względu na noc, która nas tam zastała, nie mogłyśmy wrócić po kamieniach z powrotem (z powodu nocnego przypływu), i musiałyśmy iść dalej dżunglą. W nocy i w sandałkach. Do dziś pamiętamy to jako jedną z najtrudniejszych dla nas psychicznie nocy. Ciemno jak oko wykol, przeróżne dżunglowe dźwięki - małpy, owady i nie chce myśleć co jeszcze, a droga stromo raz w górę, raz w dół. Za światło robiły nam latarki w telefonach, ale uwierzcie, tak naprawdę nie chciałam wiedzieć po czym idę. Ciemności się nie boję, ale jadowite węże raczej nie robiłyby za najlepszego kompana podróży.

To był najdłuższy kilometr w życiu, przysięgam. Zmęczone psychicznie i fizycznie, tym razem wybrałyśmy relaks z piwem na jednej z plaż.

Drogi w Railay

Phra Nang Beach

Phra Nang Beach Cave

Phra Nang Beach Cave

Phra Nang Beach

Princess Cave

Diamond Cave

Diamond Cave

Railay West Beach

Droga z Railay West na Tonsai Beach

Tonsai Beach

Tonsai Beach





Dzień 16

5 islands tour:

- Tup Island
- Koh Mor

- Chicken Island

- Sri Island

- Poda Island

Tree House Bar & Restaurant



Co to byłby za pobyt bez wycieczki. Tym razem wybór padł na 5 wysp. Kupiliśmy ją w lokalnym biurze podróży za 70 zł. Oczywiście, wstęp do Parku Narodowego kosztował kolejne 40 zł, ale takie są opłaty w Tajlandii, podróż odbywałyśmy longtail boatem.
Pierwszym przystankiem była Tup Island, gdzie występuje cykliczne zjawisko rozdzielającego się morza, w trakcie którego można piechotą przejść dystans między tą wyspą a Koh Mor. Mieliśmy to szczęście, że byliśmy pierwszą łodzią, dzięki czemu mieliśmy cały teren dla siebie. Niestety - co chwile kolejne nadpływały i nie było już widać piękna tego miejsca, tylko turystyczną mekkę. Wsiadłyśmy na pokład naszej i popłynęłyśmy dalej.
Tym razem weszłyśmy na górę statku, gdzie mogłyśmy się opalać i podziwiać widoki. A było co podziwiać, bo mijaliśmy różne wyspy, w tym Chicken Island - wyspę w kształcie kurczaka.
Trochę leniuchowania i przyszedł czas na pierwszy przystanek snorkellingu i uwaga - mój pierwszy atak paniki.
To nie był pierwszy raz, kiedy pływałam z rurką, ale akurat z tą jak się później okazało - było coś nie tak i non stop lała się do niej woda. Co chwile walcząc z zalaną rurką, zmęczyłam się tak bardzo, że nie miałam sił machać nogami. Oddychałam tak szybko, że czułam, że zaraz wypluje płuca. Kurczowo złapałam się boi i dyszałam jak parowiec. Jeden Francuz aż się zainteresował i podpłynął sprawdzić, czy wszystko okey. Od tej pory towarzyszył mi ciągle, za co byłam mu bardzo wdzięczna, bo w końcu, gdy pozbyłam się sprzętu i poleżałam na plecach na wodzie, byłam gotowa by wrócić do snorkellingu. Maska nadal nie ułatwiała pracy, więc po jakimś czasie znów wylądowałam pływając na plecach, ale przynajmniej już wiedziałam jak walczyć z tym nagłym problemem z oddychaniem.
Gdy pierwszy raz w życiu dotyka Cię panika, nie wiesz co robić. Nie boisz się, to jakby coś samo przestawiło się w głowie, zabierając oddech.

Później, już nigdy więcej ataku nie dostałam, ale mam z tyłu głowy po dziś, że takie coś może się zdarzyć. Pamiętajcie! Starajcie się skupić na czymś, co was uspokoi.

Po kąpieli, dostaliśmy obiadek i popłynęliśmy na Poda Island - kolejną wyspę raj, niewielką i niezamieszkałą, gdzie jest tylko piasek, turkusowa woda, palmy i spokój. Przespacerowałyśmy prawie wzdłuż całej jej długości. Małe wysepki i skały dookoła sprawiały, że widoki były nieziemskie i nie chciało się wracać. Ale tuż obok niej mieliśmy kolejny punkt snorkellingowy, na którym tym razem mogłam zobaczyć wiele więcej. Patsona znów popędziła za rękę z naszym przewodnikiem, mi towarzyszył Francuz (nie pamiętam już, jak miał na imię 🤷🏼‍♀️) i tak w czwórkę sobie pływaliśmy. Widziałyśmy „nemo” i inne piękne rybki, różnokolorowe, małe i duże (niektóre miały nawet po pół metra), a także takie śmieszne muszle, które się zamykały, gdy się do nich podpływało. Mogliśmy nawet część z nich pokarmić - śmieszne uczucie, gdy coś, co zazwyczaj odpływa zanim Cię dotknie, teraz się ociera i czeka na jedzenie. Na kurczaka tak dokładnie 😂 (Tak, karmiliśmy ryby mięsem).

To już był ostatni postój, więc znów wdrapałyśmy się na górny pokład, pojadłyśmy arbuza pokrojonego w serduszka 💓 i ananasa w kwiatki 🌼, które przynosił nam przewodnik i tak dotrwałyśmy do końca podróży.

Na wieczór znów wyszłyśmy na spacer, który skończyłyśmy w barze, tym razem zbudowanym na drzewie. Usiadłyśmy w loży, wiszącej nad ziemią, trzymającej się tylko gałęzi i piłyśmy drinki. 

Tup Island (po lewej, jak przypłynęliśmy, po prawej - jak wypływaliśmy)

Koh Mor                                         Tup Island


Chicken Island

Poda Island

Poda Island

Poda Island



Zachód słońca na Railay West Beach





Dzień 17

Railay Viewpoint

Princess Lagoon



I tak dobrnęłyśmy do ostatniego dnia na Krabi. Zjadłyśmy śniadanie w restauracji obok hotelu, a potem ruszyłyśmy na wyprawę życia.
Przygotowane psychicznie, stanęłyśmy przed znakiem ze wspinaczką na punkt widokowy i lagunę i z duszą na ramieniu, zaczęłyśmy się wspinać. Takiej szkoły życia chyba jeszcze nie miałyśmy. Człowiek liczył, że to tylko kawałek. Yhy, jasne 😥. Jak sam początek nas wystraszył, to dalej było tylko gorzej. Na punkt widokowy było jeszcze w miarę okey. I dla samego tego widoku warto było wejść. Półwysep Railay to wąski przesmyk, więc z góry można było zobaczyć jego szerokość i zatoki po obydwu stronach, a także wapienne wzgórza w tle.

Żeby pójść do laguny, musiałyśmy się cofnąć i przejść kolejne 150 m. "Szybko pójdzie!" Taaak, ta myśl miała sens, dopóki nie zobaczyło się trasy 😬. Prosto w dół. Nie pod kątem, nie ze zjazdem, a liny, wypustki skalne i przepaść. Przełażenie przez wąskie otwory w skale i zsuwanie się w dół, zjeżdżająca noga po skale, węże na trasie i nieodpuszczająca myśl, że nie dam rady, nie pomagały. Ale mimo wszystko, po godzinie dotarłyśmy na miejsce.
Brudne, poobdzierane, zmęczone, ale zachwycone. Kolejne miejsce, do którego ciężko jest dotrzeć, ale warte jest poświęcenia każdej kropli potu i krwi. Raz, dwa, trzy i już byłam w tej wodzie. Nie obchodziło mnie, co może pływać wraz ze mną. Byłam ja i promienie słońca, które docierały z dziury w „suficie” skał.
Magiczne miejsce, z którego nie chciało się wracać. Wynikało to pewnie też z tego, że jedyną drogą z powrotem była ta, którą przyszłyśmy 😞. (Oj żebyście wiedzieli, ile razy podczas pobytu w Tajlandii marzyłam, żeby przyleciał po nas helikopter i nas wybawił od drogi powrotnej). Ale zagryzłyśmy zęby i wspinałyśmy się krok za krokiem. I dałyśmy radę. Mimo wątpliwości, mimo ran, mimo upału, braku sił i czego by tu jeszcze nie wymienili wymówkowicze - dałyśmy radę 💜
Zdążyłyśmy też idealnie, bo tego dnia wieczorem zrobiła się deszczowa pogoda i wejście nie byłoby już możliwe bez szkody na zdrowiu.
Droga na Railay Viewpoint i Princess Lagoon

Railay Viewpoint

Droga na Princess Lagoon

Droga na Princess Lagoon

Princess Lagoon

Efekty po rafach koralowych, lagunie i wspinaczce

Ulice Railay
Nocleg - resort

4 noce - 242 zł / 2 os.
Railay Viewpoint Resort to był nasz pierwszy, tak ekskluzywny nocleg. Hotel z basenem i pokój z łazienką w naprawdę ładnych budynkach i wyjątkowej okolicy. Oferuje też restauracje, bar, biura podróży - wszystko płatne, ale oczywiście dostępne. Nas jednak na miejscu ujęła jedna rzecz - widok z basenu.  
Railay Viewpoint Resort

Railay Viewpoint Resort
Krabi to był raj. Plaże marzeń, posezonowy spokój i malownicze widoki. Walczyłyśmy tu z własnymi słabościami, a w nagrodę dostawałyśmy coś, czego nikt nam nie odbierze - wiarę w siebie i wspomnienia. Nigdy nie zapomnę miejsca, które udało mi się odwiedzić po tylu latach marzeń. Krabi jest dla mnie osobistym przykładem, że się da, że naprawdę wszystko się da. Wystarczy chcieć i o to walczyć. Choćby ze sobą.
Przeżyjcie ze mną jeszcze raz ten wyjazd, pooglądajcie widoki, zobaczcie przeprawę na lagunę. Może i was to natchnie do działania i wyruszycie, by zobaczyć miejsce marzeń 💗
Enjoy! 🍻



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#Litwa - wyścig z czasem podczas koronawirusa

Każdy ma swoje granice wytrzymałości w życiu. Ja do swoich dochodzę, gdy zbyt długo siedzę w jednym miejscu. W ten sposób, pomimo nadciąg...

Copyright © Z życia Szwatki podróżniczki , Blogger